sobota, 7 lutego 2015

Holandia na weekend - część trzecia.

         Ostatni dzień Alex w Holandii. W ciągu dwóch pierwszych udało nam się zwiedzić (moim zdaniem wystarczająco intensywnie :P ) Amsterdam i jego najbliższą okolicę, stąd tym razem postanawiamy udać się nieco dalej. Kolejny punkt wycieczki to miejsce narodzin słynnego filozofa i największe portowe miasto Europy - Rotterdam. Miasto to okazało się tak niestandardowe ;), że weny twórczej do opisania naszej wizyty w nim szukałem niemal pół roku ;) , a pierwszym zdaniem jakie nasuwa mi się na wspomnienie tamtego dnia jest: "Rotterdam taki dziwny". Zdumienie, konsternacja i osłupienie towarzyszyły nam na każdym kroku.

         Obudziliśmy się lekko skołowani, wciąż delikatnie nieobecni po wczorajszej wizycie w stolicy Holandii. Dość opornie zabraliśmy się za przygotowania do wyjazdu. Najchętniej przeleżelibyśmy całą niedzielę popijając herbatkę i przegryzając stroopwafle :) Ale nie przepuścimy takiej okazji. Bilety całodniowe zakupione, trzeba z nich zrobić pożytek! Swoją drogą polecam korzystanie z takich okazji. Co jakiś czas w sklepach sieci Kruidvat sprzedawane są bilety w bardzo atrakcyjnych cenach. Dzięki nim zaoszczędziliśmy na naszej podróży ponad 20 euro na osobę.
Pociągiem jedziemy nieco ponad półtorej godziny. W tym czasie próbujemy dojść jakoś do siebie w czym dość skutecznie przeszkadza nam deszczowa aura.  Pogoda da nam dziś popalić.
        Już po wyjściu z pociągu doznajemy szoku nr 1. Dworzec w centrum Rotterdamu to nowo wybudowany obiekt przedziwnych kształtów. Zdecydowanie kwestie artystyczne przeważyły nad funkcjonalnością tego budynku. A może to po prostu nasza polska zaściankowość? Nie doceniamy współczesnej architektury? Hm.. Oceńcie sami.





Nie mieści się nawet w kadrze :P

Po kilkunastu minutach i tysiącu zdjęć, wlepiamy oczy w zakupioną przed sekundą mapę miasta i ruszamy w stronę licznych (jak można odczytać z mapy) atrakcji miasta. W drodze do słynnego Erasmusbrug (mostu o długości 802 metrów i wysokości 139 metrów) mamy okazję podziwiać architekturę miasta. Od razu stwierdzamy, że coś tu nie gra.. budynek względnie stary, klasyczny zlepiony z futurystycznym, proste bryły zmiksowane z dziwnymi kształtami, cegła, szkło, czerwone okna, wszystko i nic. Nie znam się na architekturze, ale momentami miałem wrażenie że trafiłem na teren eksperymentalny studentów architektury, którym pozwolono tworzyć co tylko im przyjdzie do głowy. Kompletnie brakowało mi tam spójności.. a im dalej w las, tym lepsze cuda. Jak się okazuje nasz zmysł estetyczny nie zawiódł. Rotterdam faktycznie jest miastem pod tym względem dość wyjątkowym.

Do roku 1940 Rotterdam był całkiem typowym przykładem holenderskiej architektury. Prawa miejskie nadano już w roku 1299, jednak największy rozkwit nastąpił dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku, kiedy to zintensyfikowano handel z Francją i Anglią, a rozwój żeglugi na Renie i modernizacja portu spowodowały ogromny wzrost znaczenia Rotterdamu na arenie międzynarodowej. Niestety w maju roku 1940 miasto zostało niemal doszczętnie zniszczone poprzez nalot dywanowy Luftwaffe. Zachowały się tylko nieliczne zabytki. Po wojnie podjęto się odbudowy centralnej części miasta. Ze względu na skalę zniszczeń i brak konieczności dopasowywania się do istniejącej już architektury, twórcy planów nowej zabudowy mieli niemal pełną swobodę. Głównym celem architektów stało się zadziwienie ich innowacyjnością, a rywalizacja w tym obszarze dostrzegalna jest obecnie na każdym metrze kwadratowym miasta. Wszystko zdaje się być inne i dziwniejsze niż powinno.

Niestety pochłonięci odnajdywaniem sensu w poszczególnych elementach miasta, zaniedbaliśmy trochę fotorelację, a zdjęcia które zrobiliśmy chyba nie oddają specjalnie skali "problemu" :P






Docieramy w końcu do mostu Erazma.




Ten fragment miasta zdaje się najbardziej przemyślany, chociaż architekci i tak pozostali nieposkromieni w swej inwencji. W tle okazałego mostu, który stał się ikoną miasta, można podziwiać niesamowitych kształtów drapacze chmur. Jak na Holandię zabudowa jest naprawdę wysoka. To tu właśnie znajduje się najwyższy wieżowiec Holandii - 165 metrowy Maastoren (zajmujący dopiero 78. miejsce na liście najwyższych budynków Europy. Dla porównania Pałac Kultury i Nauki w Warszawie mierzy 237 metrów, co daje mu 16. miejsce na tej samej liście).



Tą część miasta zobaczycie wpisując Rotterdam w wyszukiwarkę internetową. Robi wrażenie.. ale zdecydowanie lepiej prezentuje się na zdjęciach, zwłaszcza robionych nocą, niż w rzeczywistości. Może dlatego, że na fotografiach nie widać tej dziwnej części miasta?
Obszar ten obejmuje dzielnicę portową o nazwie Wilhelminapier, która została poddana intensywnej rewitalizacji i docelowo ma stanowić nowoczesne centrum mieszkalno-biznesowo-rozrywkowe. Jednym z głównych przedsięwzięć na tym terenie był projekt De Rotterdam, czyli wieżowiec składający się z sześciu prostopadłościanów, na którego powierzchni mieszczą się biura, mieszkania, hotel, centrum konferencyjne, centrum sportowe, sklepy, restauracje i kawiarnie. Przez połączenie tak wielu funkcji w jednym budynku nazywany jest on "miastem w mieście" bądź też "miastem wertykalnym".





Spędzamy tu dłuższą chwile, bo z tej perspektywy miasto wygląda całkiem nieźle, a i pogoda chwilowo dała nam odpocząć.



Dalej ruszamy w stronę, chyba największej atrakcji miasta, Kubuswoningen, czyli kubicznych domów. Cały obiekt składa się z 38 mniejszych domków i dwóch większych sześcianów ustawionych na betonowych "słupach". W zamyśle twórcy każdy dom miał symbolizować drzewo, a cały obiekt las. Efekt jest bardziej kosmiczny i przypomina raczej budowle z filmów science-fiction. Ściany mieszkań nachylone są pod kątem 55 stopni, co nie pozwala na zagospodarowanie całej powierzchni budynku i sprawia, że życie w takim "klocku" jest bardzo niepraktyczne. Domy mają trzy piętra i powierzchnię aż 100m2, jednak z zewnątrz kompletnie nie mogliśmy sobie wyobrazić ich wnętrza, gdyż sprawiały wrażenie strasznie małych. Nic dziwnego, że obiekt z typowo mieszkalnego, zamieniono na hostel. Pomysł okazał się strzałem w 10, gdyż chętnych do spędzenia nocy w tym przedziwnym obiekcie nie brakuje (ceny zaczynają się już od 24 euro).






Tak się dziwiliśmy ;)



Zaraz obok Kubuswoningen znajdujemy nie mniej dziwny budynek... inspirowany statkiem?



I oczywiście najnowsza duma Rotterdamu - Markthal, czyli hala targowa w nowoczesnym wydaniu. Przed wyjazdem widziałem jej wizualizacje w Internecie i obiekt wydawał się bardzo interesujący. Na miejscu niemal wszystko jest jednak nie tak. Hala przede wszystkim na żywo sprawia wrażenie okropnie kiczowatej, taniej konstrukcji, choć tania zdecydowanie nie była. Ponadto moim zdaniem jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do otaczających ją budynków. Ciężko zapewne byłoby znaleźć cokolwiek, co pasuje do kubicznych domów i dziwnego "budynko-statku", stąd też ta nowoczesna hala targowa, która pełni również funkcje mieszkalną (w jej "ścianach" mieści się aż 226 mieszkań!), w tym miejscu  już dużo bardziej nie szkodzi, jednak wciąż zaskakuje. Pomysł na miarę Rotterdamu. Uroczystego otwarcia, w niespełna dwa miesiące po naszej wizycie (1. października) dokonała sama królowa Niederlandów - Maksyma.



Sufit pokryto artystycznymi grafikami (zdjęcie www.rivarentals.com)



Myśląc, że nic nas tu już nie zaskoczy, kierujemy się w stronę dworca. Po zaledwie paru krokach trafiamy na przedziwną figurę..



Z Rotterdamu przepędza nas ulewny deszcz.




Z trudem docieramy do Dworca Głównego. Wiele nie zobaczyliśmy, ale i tak bez sentymentów żegnamy się z najdziwniejszym z dotychczas zwiedzonych miast w moim życiu. Polecam studentom architektury, odradzam wszystkim pozostałym :P

W ten sposób, w trzy dni pokazałem kawałek Holandii Alex i sam odkryłem parę nowych miejsc. Oczywiście Holandia to znacznie więcej miast do zwiedzenia (polecam zamiast Rotterdamu Utrecht, Nijmegen, Bredę, a nawet ostatecznie Hagę), muzeów, smaków do poznania, jednak moim zdaniem mając do dyspozycji jeden weekend i tak można zobaczyć wystarczająco dużo, nie mając poczucia niedosytu.






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz