niedziela, 28 lutego 2016

Kangury to kochane i PYSZNE stworzenia.. czyli o jedzeniu w Australii. Część pierwsza

Za każdym razem widzę ten sam błysk w oczach moich znajomych, gdy pytają mnie o to czy w trakcie wojaży po Antypodach próbowałem mięsa z kangura. Równie często widzę także niemały szok u większości z nich gdy słyszą moje entuzjastyczne TAK!
Ale w czym problem? Mięso to mięso. Kangur jest tak samo kochany jak świnka czy kurczaczek. A do tego jaki pyszny! Pierwszy raz tego jakże egzotycznego dla Europejczyków rodzaju mięsa spróbowałem przy okazji typowego australijskiego weekendu z BBQ przy plaży. Od tego momentu burgery z kangura stały się obowiązkowym punktem każdego grillowania. Jak smakują? Bardzo podobnie do tych z wołowiny z tym że mięso jest nieco bardziej słone i ma specyficzny, wyrazisty mięsny smak, więc jest idealne dla zapalonych mięsożerców do których niewątpliwie należę. Co ważne, choć mięso z kangura wyglądem (ciemnoczerwone) i smakiem przypomina wołowinę to jest znacznie od niej zdrowsze. Zawartość tłuszczu w tym mięsie to zaledwie 2% Dostarcza ono naszemu organizmowi dużo białka i minerałów, jest bogate w takie składniki odżywcze jak sód, cynk, żelazo, witaminy z grupy B12 czy kwasy tłuszczowe CLA, a ponad to charakteryzuje się niską ilością złego cholesterolu. Za jedzeniem kangurów przemawiają również względy ekonomiczne. Podczas gdy w Europie jest to mięso niezwykle drogie (około 130 zł za kilogram) i trudno dostępne, w Australii jest tym najtańszym. Dwie paczki gotowych burgerów (8 sztuk) to koszt zaledwie 10AUD, podczas gdy burgery z podejrzanej, szarej wieprzowiny kosztują około 12AUD. Wybór zdaje się więc prosty. Poza tym jestem dość pewny, że więcej kangurów kończy swój żywot pod kołami samochodów niż na talerzach szukających nowych smaków turystów. W drodze z Cairns do Brisbane przestałem liczyć po 30. Miłośników zwierząt chcę również uspokoić - populacja kangurów w Australii przekracza 40 milionów osobników przy niecałych 24 milionach obywateli tego kraju. Nie ma się więc co o nie martwić ;)




A jak to jest z tym jedzeniem na co dzień? Jak bardzo australijskie sklepy różnią się od tych w Polsce czy Europie Zachodniej? No cóż.. po 7 miesiącach tęskniłem przede wszystkim za polskim pieczywem. W Australii, podobnie jak w USA czy Holandii króluje chleb tostowy w przeróżnych wersjach. Cienki, nadmuchany, sztuczny. W samym Sydney piekarnię można znaleźć na każdym niemal rogu, ale niestety asortyment wszędzie jest bardzo podobny. Na szczęście z innymi produktami nie jest już tak źle. W Stanach Zjednoczonych przerażały mnie ceny i uboga oferta warzyw i owoców. W Australii nie jest to absolutnie problem. Owoców i warzyw mają tutaj zatrzęsienie. Również takich których wcześniej w Polsce nie widziałem. Niekwestionowanym królem owoców jest tu awokado (podstawa każdego menu śniadaniowego), które co parę tygodni było głównym punktem promocji w wiodących sieciach sklepów spożywczych - Woolworths i Coles. Znajdziecie tu także tani, niemiecki dyskont Aldi, a już wkrótce również Lidla. Zakupy w Australii nie różnią się więc znacząco od tych w Polsce. Może poza typowymi dla Polski produktami i cenami, bo Australia to dość drogi kraj. Ja w warzywa i owoce zaopatrywałem się przeważnie na targu zwanym Paddy's Market w chińskiej dzielnicy miasta, gdzie ceny były nawet o połowę niższe od tych które możecie zastać w sieciówkach, a czasem udawało się jeszcze tę niską cenę negocjować. Szczególnie korzystne ceny Paddy's Market oferuje w niedziele, gdyż w poniedziałki i wtorki targ jest nieczynny. To genialne miejsce dla biednych studentów i podróżników, ale także dla poszukiwaczy smaków i fanów kuchni wschodu, gdyż można tutaj również znaleźć bardziej nietypowe produkty i przyprawy prosto z Azji.





Australia to raj nie tylko dla surferów i backpackerów, ale również dla wegan, wegetarian i osób uczulonych bądź nietolerujących glutenu czy laktozy. Produktów z tych grup mamy tutaj do wyboru do koloru, a do tego są one w naprawdę przystępnych cenach (oczywiście w stosunku do australijskich zarobków, chociaż nie odbiegają znacząco od cen zwykłych artykułów). W restauracjach znajdziemy dania jasno oznakowane jako vege, lactose- i/lub glutenfree, a każda kawiarnia ma w swej ofercie prócz standardowych wersji kaw na bazie mleka krowiego również zamienniki w postaci mleka sojowego, mleka bez laktozy, ryżowego czy migdałowego. Dzięki temu ludzie faktycznie cierpiący na alergie pokarmowe nie są wykluczeni z życia towarzyskiego ;) Brawo!

Będąc w Australii musimy spróbować również słynnego Vegemite - pasty do chleba o której już Wam kiedyś wspominałem. Po kilku podejściach, ostatecznie skusiłem się na skosztowanie tego "rarytasu" smakiem i zapachem przypominającego stare drożdże. Przyznam, że nie zostałem fanem tego "przysmaku", ale nie żałuję doświadczenia ;) Przywiozłem malutki słoiczek do Polski, więc jak ktoś jest ciekawy i odważny to zapraszam ;)



Innym specjałem Antypodów są ciasteczka Tim Tam. Gorąco je polecam, ale ostrzegam - uzależniają a paczka to jakieś 1000 kalorii!!! Pamiętam, że pierwsze ciastko szczególnie mnie nie zachwyciło. Ciastko jak ciastko. Jednak potem dałem Tim Tamom drugą szansę.. i tak zatraciłem się w nich bez reszty. Moje ulubione - chewy caramel. Mniam!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz